piątek, 26 marca 2010

Królowa olch

     
Nie znała snu. Rytmicznie oddychając kryła się pod płaszczem październikowego zmierzchu. Czekała, szczerzyła się i z minuty na minutę zaostrzając swój apetyt stawała się gotową do instynktowego ataku nimfą. Nie miała wrogów. Wszystkie stworzenia były jej ofiarami. Nie zdawała sobie do końca sprawy tego, czym była i dlaczego tkwi teraz w najciemniejszych zakamarkach tej leśnej głuszy. To pierwsze zresztą nie było istotne. Najważniejsze, że słodkawy zapach Lacosty był coraz bardziej intensywny. Przyjemna woń perfum podrażniała jej nozdrza. Zadrżała. Żyły zaczęły pulsować od tłoczącej się z podniecenia krwi. Czuła zbliżający się aromat i wiedziała, że zaatakuje dopiero, kiedy poczuje, jak jej ciało z niecierpliwości zrosi się słonawym potem. Była świadoma, że tym razem będzie łatwiej niż z poprzednim nieproszonym gościem, który ni stąd ni zowąd wkroczył w jej rewir. Była zniecierpliwiona, że ofiara wlecze się. Była też złakniona i coś podpowiadało jej, że to chora i słaba sztuka.
Niewiele się myliła. „Nienawidzę Cię” było ostatnim, co Ania zdołała z siebie wykrztusić przed wyjściem od Marcina. Z zapałem umierającej staruszki brnęła do domu wyklinając w myślach wszystkie chwile, które straciła dla tego nowobogadzkiego dziwko – chłopca. Od niedawna przestało się między nimi układać. Czułe słówka i romantyczne gesty nagle zmieniły się w symfonie banałów i powtórek, pocałunki zwietrzały, słowa zobojętniały, a seks stał się gorzki i beznamiętny. Powód zerwania nazywał się Kamila i miał długie aż do nieba nogi, kręcone blond włosy, talię supermodelki a oczy intensywnie piwne.  Nie było szans mierzyć się z tą seks bombą, którą zapewne przeleciała cała szkolna drużyna piłkarska i sam diabeł wie kto jeszcze. W myślach już widziała, jak ta wywłoka oplata się wokół Marcina, jak jej język merda w jego gardle, i każe mu wkładać rękę pod swoją przykrótkawą spódniczkę. Wyobrażając to sobie zadygotała resztkami sił łapiąc do płuc wychłodzone późną porą powietrze. Do domu było już blisko, choć skrócenie sobie drogi przez las pośrodku nocy nie należało do najlepszych pomysłów.
Raptem coś w odmętach mroku wzdrygnęło się. Suche liście głośno zaszumiały w takt łamiących się gałęzi, a porywisty wiatr pozginał roznegliżowane drzewa. Sparaliżowana strachem Ania zastygła w bezruchu na dźwięk głośnego tętentu. Wtenczas zmora zwinnie ominęła stojące na jej drodze przeszkody i jednym susem powaliła dziewczynę. Ania nie broniła się długo. Drętwym, obojętnym głosem wyjąkała z siebie zdawkowe słowo „pomocy”, a potem lodowatym spojrzeniem omiotła świat dookoła i bez cienia żalu pogodziła się ze śmiercią.
Odkąd Marcin odszedł i tak była już martwą za życia…

poniedziałek, 22 marca 2010

NEO

     Stała na przeciw szklanej tafli, która odbijała jej postać niczym przezroczyste lustro. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, choć to, co widziała wydawało się żyć. Ale czy życiem można było nazwać to, co nosiła w sobie? Wydawała się sobie martwa, tak bardzo martwa, że aż nie wierzyła w swe istnienie.
Minęło już prawie dziewięć miesięcy. Było to dość dziwne uczucie, bo nie pamiętała nic. Ostatnie, co przejawiało się przed jej umysłem, to strzępy wspomnień, zupełnie jakby ktoś wymazał jej jestestwo z kart wszechświata. Ale tak, wszechświat był, istniał… czuła to… czuła to w sobie.
     Niby-lustro zadrgało, jakaś dziwna fala poczęła przemieszczać się z jednej strony na drugą.
     W pewnym momencie oderwała wzrok … no tak, to jej brzuch falował. Zdaje się, że to coś, co znajdowało się w środku miało sporo siły.
     Bała się coraz bardziej, a przerażały ją bardziej myśli o jej niewiedzy, niż o samym pochodzeniu tego „czegoś”.
     Biały sufit wirował przed jej oczyma; tak bardzo chciała znów być sobą, mieć swoją dawną figurę i urodę. Wydawało się jej, że zabrano jej wszystko, a dano tylko to cierpienie i niepokój. Czuła, że jest w tym sama, choć co chwila okalały ją badawcze oczy mężczyzny. Był blisko niej, na straży jej samej i tego„ czegoś”, choć tak naprawdę wydawało jej się, że chodziło tylko o… dziecko. Tak to nazywał. Była to dziwna nazwa, w sumie nie wiele jej mówiąca. Człowiek ten dużo do niej mówił, lecz ona nie rozumiała jego języka. Miał śmieszny akcent, zupełnie nie brzmiący tak jak jej język ojczysty. Nie wiele rozumiała z tego co mówił. Nigdy wcześniej nie myślała, że kiedykolwiek znajdzie się w miejscu takim jak to.
     Rozglądała się po bokach. Szklane szyby okalały pancerzem ją i jej posłanie. Super sprzęty wydawały się być stare, niczym te z zamierzchłej epoki. Kiedyś opowiadano jej o tym, że istniała cywilizacja, która uprawiała ten obrzęd.. ale ona nie chciała w to wierzyć. Przecież było to zupełnie niedorzeczne! Że niby coś miałoby wyjść z niej i żyć własnym życiem? To brzmiało naprawdę przerażająco. Zabawna była nawet taka myśl, bo w końcu kto w dzisiejszych czasach bawił się w takie coś…przecież na pewno nie ziemianie… a już na pewno nie ci, których znała, i których była częścią. Ci tutaj byli inni…niby podobni, ale nie tacy sami… jak to możliwe? - pytała samą siebie, choć z nikąd nie mogła znaleźć odpowiedzi.
     W ułamku sekundy przeszył ją paniczny ból, jakby całe jej wnętrze miało zaraz eksplodować. Zwijała się na podłodze. Tubalny ryk syreny ogłuszył ją, a światła zaczeły mrugać szkarłatnym blaskiem…tak podobnym do tego który teraz wylewał się spomiędzy jej ud…wydawało się, że były to całe hektolitry! Nagle coś poruszyło się wewnątrz niej i nagły ból ustał natychmiastowo…Podniosła zmęczone oczy. Twarze skupionych mężczyzn okalały ją ze wszystkich stron. Jedni wydawali się poirytowani, drudzy zmartwieni, a jeszcze inni wyrażali stan zupełnego opanowania.
- Znów zawiedliśmy… eksperyment nie powiódł się. – mruknął jeden z brodatych panów.
- Co teraz z nią będzie? – szepnął niewinnie najmłodszy z nich. Wydawał się współczuć leżącej przed nim istocie.
- To co ze wszystkimi neomatkami… zostanie zamknięta w bazie 51.
- A potem?
Słyszała już tylko urywki pojedynczych słów, bo całe jej ciało ogarniała ciemność… błogie ciepło krwi rozchodziło się wokół niej…gdzieś w podświadomości przypomniała sobie uderzenie o twardy głaz gdzieś po środku pustyni… kilka twarzy… strzykawki i białe fartuchy istot tak podobnych do niej…tony dziwnych sprzętów lekarskich…potem widziała już tylko urywki jej nagiej postaci z wielkim wydętym brzuchem…i ciemność.

poniedziałek, 8 marca 2010

Gwiazda horroru (Evelyn Ankers)

Kadr z filmu "Wilkołak", reż. George Waggner
Uwielbiał jej świeżość.
Nie była typem taniej laski z obleśnej dyskoteki.
Miała w sobie blask, który wyczuł już podczas pierwszego spotkania.
Łaskotał jego niecodzienną kategorię estetyki,
doprowadzając do masturbacji nerwów.
Rychło stała się jego obsesją, choć robił wszystko,
by trzymać ją z dala od siebie.
Na próżno.
Lubiła go. Naprawdę.
Po prezentacji imion, kilku spotkaniach i kieliszku wódki, nie mieli zahamowań.
Kochali się przez całe popołudnie, wieczór i noc.
Było im razem dobrze, zadziwiająco dobrze.
On jednak zawsze uważał, że liczy się wnętrze.
Kiedy spała zaciskając uda wokół pościeli,
wziął kuchenny nóż i mechanicznie rozkroił ją z ironicznym uśmiechem, jakby naprawdę wierzył, że jest chirurgiem.
Ciepłe wnętrzności rozlały się na zapoconym od ich ciał łóżku.

No, teraz jesteś piękna


...