Do pokoju przez niedosunięte zasłony wlewała się poranna szaruga, tak samo przygnębiająca jak szum cicho rozbijającego się o szyby wiatru. Pełzała po dywanowych ozdobach przysłaniając wszystko gęstą, ponurą nibymgłą. Zwyczajowo słuchali Ferry’ego w taką niepogodę jak dzisiaj. Z końca pokoju pomrukiwało „Slave to love”, a echo myśli z lekkością odbijało się pomiędzy ścianami wpadając w pajęczynę nostalgii.
***
Ciepłe, błyszczące oczy spoglądały na mnie spod półprzymkniętych powiek. W odpowiedzi, na jej miękkiej jak aksamit skórze, również zawiesiłem swój smutny, senny, zielonkawy wzrok. Rozbierałem ją, choć i tak była już prawie naga. Sunąłem opuszkami palców poprzez stopy, łydki, uda, talie i piersi pragnąc zwieńczyć te podróż pocałunkiem. Przegapiła go, przechylając głowę na bok…
***
Kiedyś ja i on byliśmy jak w jednej z tych piosenek NO DUBT – nierozłączni, a każdy dzień spędzaliśmy razem - zawsze. Byliśmy przyjaciółmi, a później… Cóż, uwielbiałam zapach jego skóry o poranku.
***
…uwielbiałem zapach jej skóry o poranku, pomyślałem przykładając głowę do poduszki w miejsce, w które zwykła wtulać się jej głowa.
Miłość to takie coś, czego nie ma.
BOGUSŁAW LINDA
BOGUSŁAW LINDA