niedziela, 14 lutego 2010

Walentynkowe love story ♥

     Pierdolone walentynki!, chrząknął przechodząc koło …nastej obmacującej i śliniącej się pary. Najchętniej powyrzynałbym w pień tych wszystkich smarkaczy. Co oni wiedzą o prawdziwej miłości?!, dodał, idąc z nosem spuszczonym na kwintę przez szaroburą scenerię głównych ulic miasta. Jeszcze tylko monopol i zaraz będę w domu z moim kociakiem. A może dziś wyjdziemy na spacer? W sumie, dawno nigdzie nie byliśmy razem, pomyślał. Na dworze przyjemnie i rześko świeciło lutowe słońce, a w powietrzu wyczuwalny był zapach zbliżającej się wiosny. Wprost idealny dzień dla zakochanych. Wprost zafajdany dzień dla niego. Nienawidził tych sercowych ceregieli. Kochanie to, kochanie tamto, cmok, cmok – rzygać się chce. Był chłodny i skostniały jak lód. Taszczył więc te swoje zwłoki do sklepu rozgarniając resztki brudnych ochłapów śniegu na chodniku. Cały czas myślał, czy nie zaskoczyć jej czymś miłym. Była inna niż te poprzednie „jak im tam”, które odchodziły mniej więcej po tygodniu. Można powiedzieć, że poznali się na ulicy. Lubiła go, a on lubił ją. Nie była wymagającą partnerką, a on z kolei był równoznacznikiem obojętności. Para idealna. 
     Będąc już u celu kupił pół litra najtańszej wódy oraz papierosy, po czym ospale powłóczył się na dział żywnościowy po żarcie na wieczór. Ciekawe, co moja kicia teraz robi, zastanawiał się przeglądając artykuły spożywcze. Gdy kosz już był pełen, poszedł do kasy, zapłacił i wyszedł, zdążywszy w międzyczasie posprzeczać się jeszcze z otyłą kasjerką. Głupia, tłusta kurwa. Liczyć nie potrafi. Pierdolić ją i ten ich cały sklep. Nigdy już tu nie wrócę, klną w myślach. Najważniejsze, że mój kotek na mnie czeka. Przytulę ją, pogłaszczę, ucałuję, a później będziemy się pieprzyć w najlepsze przez całe to cholerne, walentynkowe popołudnie, pocieszał się, snując wolno w stronę mieszkania. W drodze powrotnej minął raz jeszcze przeklęty przysiółek dla zakochanych – park miejski, który po odrestaurowaniu stał się najczęstszym miejscem szkolnych lab i randek dla gówniarzy. Najchętniej zrzuciłbym bombę antykoncepcyjną na ten popierdolony świat, zamyślił się, wyobrażając sobie jak byłoby pięknie bez tych wszystkich otumanionych miłością bękartów. Nie mógł zaakceptować otoczenia, skoro i ono go nie akceptowało. Choć miał świadomość, że wyrósł na emocjonalnie rozstrojonego zjeba, niewiele go to obchodziło. Miał swój mały świat zamknięty w 2 - pokojowym mieszkaniu i Zosie, która tam na niego wiernie czekała. Nie liczyło się nic ponad to.
     W końcu. Był już na miejscu. Wszedł do zatęchłej od moczu lokalnych meneli klatki schodowej, po czym wspiął się na pierwsze piętro. Delikatnie wsunął klucz do zamka i niemalże bezszelestnie wślizgnął się do mieszkania, mając na uwadze, że kochanka po wyczerpującej nocy mogła uciąć sobie małą drzemkę. Powoli zdjął z siebie płaszcz i wszedł po cichu do pokoju. Była tam. Czekała. Kocim wzrokiem wpatrywała się w jego sylwetkę. Ach tu jesteś, sądziłem, że śpisz, szepnął, wyciągając zza pleców puszkę z napisem Whiskas. Uśmiechnął się zalotnie, po chwili dodając:

Wszystkiego najlepszego z okazji święta zakochanych, kotku…


4 komentarze:

  1. Powiem krótko: umarłem xD

    ..zajebiste walentynki xD

    Pozdro ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem świetny tekst. Walenie w tynki nie należy do moich ulubionych "świąt". Kiczowate serduszka straszące z wystaw sklepów to zdecydowanie nie moja bajka ;)
    Jak już pisałam tekst jest świetny i bardzo mi się spodobał.
    Pozdrawiam autorów i człowieka który przesłał mi link do strony- Judith dzięki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zbombałam końcowe życzenia. Pozdrawiam współautora strony który przesłał mi link. Sie zamotałam trochę ;) Niemniej dzięki Judith. Na pewno będę tu wpadała ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. nono... odczuwalna inspiracja kultu transmetropolitan... no cóż, zrob ladna kartke z tego i przelec sie z petycja po mieście... moj podpis bedzie pierwszy

    OdpowiedzUsuń