środa, 10 lutego 2010

Pokój na poddaszu

     Wracając zmęczony do pustego mieszkania nie planował nic szczególnego. Dusiła go samotność, choć dobrze wiedział, że gdyby tylko odrobinę się wysilił, mógłby mieć niejedną panienkę. Wciąż jednak cierpiał po swoim eks - związku, który niespodziewanie rozstroił jego wnętrze i zrobił emocjonalnego kalekę. Przedzierając się przez opłaty śniegu i mroźny wiatr, który skuwał jego wątłe ciało, w końcu dotarł do domu. Małego, bo małego, ale przytulnego i odzwierciedlającego jego osobowość. Stłumione oświetlenie wnętrza odsłaniało wygodny fotel, przy którym stała mała, gustowna lampka. Koło łóżka znajdowała się półka z ulubionymi płytami, a obok stolik z antycznym gramofonem. Na sąsiedniej ścianie sterczał regał z książkami. Telewizor stał w drugim pokoju, który przypominał niewielką wypożyczalnię starych wideokaset. Zawsze bowiem uważał, że sypialnia to nie miejsce na filmowe maratony do późna. Wszystkie jego dotychczasowe kochanki czuły się tu komfortowo. Uwielbiał, kiedy któraś z nich czekała w łóżku, podczas gdy on wracał z pracy, czy po prostu z pobliskiego sklepu. Teraz jednak był sam. Nikt nie stukał do drzwi, nie dzwonił, nie pisał. Zupełna pustka. Sytuacja, w której się znalazł i kartkujące się w głowie retrospekcje go w końcu przerosły. Stwierdził, że sięgnie po prochy po raz ostatni. Zajrzał do barku, z którego wyciągnął kilka pigułek, strzykawkę i małą torebeczkę z białym proszkiem. Włączył cicho muzykę i zaczął przygotowywać wszystko w milczeniu, jakby to była jakaś sakralna ceremonia.   
     Kwadrans     później     beztrosko     wyślizgnęła     się     z     niego     świadomość.
   Stał nagi w łazience patrząc na swoje odbicie. Obleśny skurwiel zza lustra wykrzywiał się i wrzeszczał wniebogłosy. Gestykulował coś rękami, zachowując się jak świr z zakładu dla czubków. W końcu nie wytrzymał. Zbił lustro pięścią kalecząc sobie boleśnie przedramię. Narkotyk musiał jednak mocno działać, bo nie poczuł nawet najmniejszego ukłucia, gdy w rzeczywistości miał już pogruchotane kości i głębokie rany od tłuczonego szkła. Owinął dłoń ręcznikiem do twarzy i wszedł do pokoju. Gramofon nieregularnie szumiał, a słowa piosenki brzmiały jak śpiewane wspak. Nagle poczuł się niczym gwiazda niskobudżetowego horroru najgorszej klasy. Co się ze mną dzieje..., pomyślał, lecz było już za późno na odpowiedź. Seksowne bohaterki z popartów zdobiących ścianę, nagle stały się nieprzyjemną w dotyku jawą. Wiły się u jego stóp przyprawiając zarówno do ekstazy jak i agonii. Ból rozdzierał mu neurony, choć nigdy w życiu nie było mu tak błogo. Fatalne kobiety pieszczotliwie całowały, ssały i kąsały każdy element jego ciała. Orgazm zwiastował nieuchronny zgon.
     Znaleźli go dopiero po kilku dniach, kiedy stęchły zapach rozkładającego się ścierwa gęsto przeszył klatkę schodową. Funkcjonariusze uznali, że to następny narkoman z problemami emocjonalnymi. W raporcie napisali „Samobójstwo” i zamknęli sprawę. Dla wszystkich dookoła Mikołaj umarł jak przeciętny ćpun z ubogiego blokowiska.

1 komentarz:

  1. Świetne jest to, że na początku jest przedstawiony jego problem, a na końcu jest pokazane, jak dla większej grupy każdy jest taki sam - nikt nie myśli o jego problemach, dla innych to tylko jednostka bez twarzy, to bardzo fajnie jest ujęte. Zero charakterystyczności, w tłumie znikają wszystkie cechy, uczucia osoby, nikt nie ma własnej twarzy, problemy innych i ich unikalne cechy się nie liczą.

    I to w sumie w tekście najbardziej przeraża i zaskakuje jednocześnie, że tragedią tego kogoś nie jest to że umiera, tylko to że dla reszty jest jednym z miliona, jest nikim mimo tego, że ma bardzo charakterystyczne problemy.

    Adrian

    OdpowiedzUsuń