Ryk silnika przywrócił mi świadomość. Miejsce, w którym się znalazłem było małe, ciasne i krępowało wszelkie ruchy. Bagażnik? Najwyraźniej tak. Ale dlaczego? Za co? To chyba bez znaczenia, skoro już w nim tkwiłem… Pękał mi łeb, a bębenki w uszach dudniły jak szalone. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem było to, że zasnąłem na kanapie. Nic ponadto. Ile już tak mnie wleką? Godzinę? Dwie? Rety... Usiłowałem wrzasnąć, ale zamiast tego wydobyłem z siebie zdawkowe warknięcie, które bezgłośnie przepadło w hałasie silnika. P…o…m…o…c…y… – skomlałem w myślach tak, jakbym naprawdę wierzył, że koszmar wkrótce się skończy. Ciepłe marzenie rozmyło się jednak w stróżce moczu, którą uroniłem pod wpływem strachu.
Wytrzymaj, powtarzałem w myślach.
Wytrzymałem.
Samochód zwolnił, rozchlapując zalegające na poboczu bajoro i leniwie zatrzymał się.
Silnik wciąż rzęził.
Trzask drzwi i dźwięk brzęczących kluczyków.
Bagażnik otworzył się.
Próbowałem się wydostać, naprawdę, lecz przebywanie przez kilka godzin w tej samej pozycji spowodowało silne skurcze. Znajoma twarz wyciągnęła mnie i wyrzuciła na pobocze. Jak śmiecia. Może i najlepsze lata już za mną, owszem, ale jeszcze do czegoś się nadawałem. Stróż był ze mnie nie lada, a i łagodny potrafiłem być. Najwyraźniej mojej małej właścicielce już się znudziłem, a jej znużenie było początkiem mojego umierania. Tu, na tym szarym pustkowiu, setki kilometrów od domu. W deszczu, w błocie, w samotności…
Pieskie życie – pomyślałem patrząc blado na zachodzący za horyzontem samochód.
|
Dog and rain
by ~Erfea |